Pochylając się nad życiem świętych, bardzo często szukamy u nich czegoś nadzwyczajnego, zapominając o rzeczy niezwykle ważnej, że byli zwyczajnymi ludźmi. Mieli swoje wzloty i upadki, okresy jakiegoś zagubienia, osłabienia życia wiary, intensywnego poszukiwania Boga i bliższej z Nim relacji, dotyczy to także życia modlitwy.
Józef Kalinowski, w zakonie św. Rafał, wyniósł z rodzinnego domu doświadczenie żywej wiary, opartej na tradycyjnym wychowaniu i przywiązaniu do wartości religijnych. Opuściwszy wcześnie rodzinne gniazdo – jak wielu mu współczesnych, chcących w niesprzyjających okolicznościach znaleźć swoje miejsce – pragnął coś w życiu osiągnąć. Jak wyglądała u niego modlitwa w latach młodości, trudno coś konkretnego powiedzieć. Sam jest niezwykle skryty. Można jednak przypuszczać, że stanowiła ona codzienną jego praktykę w formie tradycyjnej. Gdy znalazł się w środowisku akademickim, a na dodatek jednocześnie wojskowym, zaczynał pewnie doświadczać z nią trudności. W swoich Wspomnieniach tak o tym napisze: „Praktyki kościelne zaniedbywałem, do pobożności jednak wewnętrznej popęd tu i ówdzie mocno, acz przechodnio, w duszy się budził. Nie byłem jednak temu głosowi wierny”. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Otoczony był ludźmi, dla których problem wiary nie był najważniejszy. Dosyć wyraźnie widać u niego głód Boga, tęsknotę za czymś, czego jeszcze nie potrafił jasno określić. W liście do brata Wiktora ujmie to w słowa: „Zawsze pozostawała jakaś próżnia, której niczym nie udało się zapełnić. Bo, co do mnie – pisał dalej w tym samym liście – to czuję, że nigdy siebie nie zaspokoję, zawsze mi będzie czegoś brakować”.
W tym okresie ulubionym jego pisarzem, do którego będzie wielokrotnie powracał, szukając jakichś wskazówek, jest św. Augustyn i jego Wyznania. Być może poruszyły go słowa świętego: „Niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie [Bogu] nie spocznie”. Rodzi się w nim pewna duchowa ambicja, nie chce przeżywać swej relacji modlitewnej z Bogiem na jakimś przeciętnym poziomie: „Każdy człowiek powinien być ambitny, ale ambicja tylko wtedy jest dobrym przymiotem, kiedy nosi w sobie zarodek ofiary z całej osobowości: jest szlachetna i wspaniałomyślna, kiedy dąży do celów szlachetnych i wspaniałomyślnych”. Podejmuje wysiłek – przywoływany głosem Boga – wyjścia z tej męczącej dla niego sytuacji. Nie znajdując ukojenia w życiu towarzyskim ani nie widząc dla siebie miejsca pośród osób idących drogą kariery wojskowej, szuka. Uczestniczy w różnego rodzaju rekolekcjach, odczytach, spotkaniach o charakterze religijnym. Wiedziony tym wewnętrznym pragnieniem pewnego razu wstąpił do kościoła św. Stanisława i uklęknął przy konfesjonale. Niestety, konfesjonał okazał się pusty. Wówczas ogarnęła go tak wielka i niezrozumiała tęsknota, że zaczął płakać. Będąc człowiekiem ambitnym, poszukuje dalej. Podejmując pewne prace w terenie, ma wiele czasu na przemyślenie swego życia. Zaczyna oddawać się praktyce modlitwy, początkowo nieśmiało, poszukując własnej jej formy wyrazu, czemu daje wyraz w jednym z listów: „Powiem Wam szczerze – wyznał w liście do brata Wiktora i jego żony – że ta ciągła praca ze sobą i nad sobą, daleko od ludzi, wielką zmianę ku dobremu we mnie zrobiła. Poznałem cały ogrom potrzeby utrwalania pojęć religijnych i ostatecznie ku nim się zwróciłem. Spokojnie teraz spoglądam na życie i znaczniem zobojętniał ku jego rozkoszom. Zostaje mi jeszcze wiele do pracy nad sobą i drżę trochę za siebie, kiedy przypomnę wir stołecznego życia, zbyt dobrze znam jego pokusy”. Jest to moment dosyć istotny w jego odkrywaniu potęgi modlitwy, upłynie jednak jeszcze trochę czasu, zanim praktyka modlitwy stanie się dla niego siłą ożywiającą jego myślenie i działanie.
Czytaj dalej w najnowszym numerze “Głosu Karmelu”