[dropcap]Z[/dropcap]acny ksiądz proboszcz, przygotowując nas do pierwszej komunii, nauczał o konsekwencjach grzechu i zerwanym kontakcie z Bogiem. Nie było jeszcze rzutników multimedialnych ani filmików ewangelizacyjnych z YouTube’a. W skromnej salce katechetycznej w Lipinkach, próbując obrazować sceny ewangeliczne, używał plastikowych wycinanek na magnesach. Znalazły się w zestawie – klęczący przed Ojcem Miłosiernym marnotrawny syn, a także ewangeliczne owce. Jedna z nich, ta z osłabionym magnesem, systematycznie odpadała od magnetycznej tablicy. Pobożny proboszcz wytłumaczył, że tak jest i z grzechem, odpadasz od Boga i jeśli się sam nie nawrócisz, nie masz już z nim żadnego kontaktu. Wstrząsnęło mną to bardzo. Gdy zaczął mówić o spowiedzi jako drodze powrotu do Boga i wolności od grzechu porównanej do fruwającego w przestworzach ptaka, nastawiłem się na nią z wielkimi oczekiwaniami. Po pierwszej spowiedzi, w sobotnie przedpołudnie, po odmówieniu pokuty, wybiegłem z kościoła, chcąc frunąć jak wolny ptak, na stopniach jednak prawie skręciłem kostkę. Do dziś szukam odpowiedzi na pytanie o wydawałoby się sprzeczne rzeczywistości – grzech i kontakt z Bogiem. Czy tajemnica grzechu wyklucza tajemnicę kontaktu z Bogiem, czy też może stać się drogą ku Niemu? Czy doświadczenie grzechu na modlitwie od Boga jedynie oddala czy też może do Boga doprowadzić?
REALNOŚĆ
[dropcap]G[/dropcap]rzech jest zły, bo jest realny. Nie jest on kwestią emocjonalnego dyskomfortu czy też wydumanej konstrukcji intelektualnej, ale sprawą realnego wyboru. Modlitwa, by być coraz głębszą, ma stawać się coraz prawdziwszą, bliższą prawdy o sobie, o świecie, w którym żyję i o Bogu, którego szukam. Kto pragnie prawdziwego przeżycia duchowego, odkrywa w sobie parcie na rzeczywistość. A modlitwa ma być duchowym jej dotknięciem. Teresa z Ávili w kontekście bólu powodowanego fałszywymi oskarżeniami, z charakterystyczną dla siebie emfazą, mówi, że woli być fałszywie oskarżoną tysiąc razy, aniżeli słusznie choćby raz. Choć fałszywe boli bardziej, to jednak nie jest rzeczywiste, dotyka jedynie fasady, a to, co boli, to zbrukana opinia o sobie. Grzech zaś jest zły nawet gdy nie boli, bo dotyka rzeczywistej relacji, a nie tylko przeżycia. Nie ma grzechu, nie ma modlitwy. To prowokujące twierdzenie nie ma być zachętą do grzeszenia, nic bardziej mylnego, ma być bardziej zaproszeniem do stanięcia w prawdzie. Kto jej unika, unika spotkania, a więc i modlitwy. Wśród wielu form uników poruszę dwie. Z jednej strony – banalizację zła, z drugiej – jego magiczne rozumienie. W obu wypadkach, jak diabeł święconej wody, człowiek unika osobistej odpowiedzialności za własny grzech, a w konsekwencji unika spotkania w prawdzie.
[dropcap]G[/dropcap]dy kończyłem kurs języka francuskiego, znajomy proboszcz poprosił mnie o zastępstwo, zapewniając, że na cichej szwajcarskiej wioseczce nic się zdarzyć nie może. Uwierzyłem. Zmarł trzydziestotrzyletni mężczyzna, inwalida. Do kancelarii przyszły dwie kobiety, ciocia zmarłego, teolożka, odpowiedzialna za duszpasterstwo w dekanacie i mama. I się zaczęło. Wykształcona teolożka zapytała o czytania pogrzebowe. Podałem rytuał i zaproponowałem, by wybrać, a ja z kazaniem się dostosuję. Nonszalancko przerzuciła zaproponowany przez Kościół wybór tekstów biblijnych i odłożyła na bok, mówiąc, że te teksty są nieodpowiednie, bo ich krewny był tak dobry i miły, że sugestie o grzechu i sądzie w tym momencie są co najmniej niestosowne. Z damskiej torebki wyciągnęła karteluszek z ręcznie napisanym tekstem, prosząc, by go odczytać zamiast Ewangelii. Rzuciłem okiem na tę sentymentalną poezję i nie będąc pewnym źródła, dopytałem, z której to Księgi? Zdziwiona dodała: „To mój pean na jego cześć”. Zaniemówiłem i zrozumiałem lekcję z teologii moralnej o banalizacji zła w zachodnim Kościele.
[dropcap]A[/dropcap]le to nie tylko płytki i naiwny humanizm jest ucieczką od grzechu, jest nim również, dramatycznie rozprzestrzeniająca się w Polsce, demonologia w wydaniu popularnym. Mówi się w niej wiele o złu, ale mało o grzechu. To trend przenoszenia odpowiedzialności z siebie na szatana. To on, to zły duch, to zło z poprzedniego pokolenia, to rzucony czar, to orzeszki z buddyjskich klasztorów, to maski afrykańskie – są przyczyną mych problemów, mówi coraz więcej wierzących. A wkręceni w to niektórzy kapłani zamiast rozmawiać o przyczynach zazdrości i nieprzebaczenia w domu, święcą strychy, piwnice i sypialnie, by wyrzucić złe wpływy niszczące rodzinę. Zarówno naiwni humaniści, jak i domorośli demonologowie mijają się z rzeczywistością. Ani psychologiczne zaklęcia, ani lękowe rytuały nie zastąpią spotkania w prawdzie. Unikając odpowiedzialności za własny grzech, unikasz spotkania ze swym Zbawicielem, zastępując go budowaniem komfortu psychicznego czy obniżaniem poziomu lęku. A to jeszcze nie modlitwa.