RADOŚĆ
PRAWDZIWA
Lidia Wrona CM
[dropcap]P[/dropcap]ięć sposobów na codzienną radość; sześć sposobów na szczęście; osiem prostych sposobów na radość w pracy; jak czerpać radość z życia; radość z małych rzeczy; sto jeden sposobów na szczęście; sposób na radość każdego dnia; jak w łatwy sposób zacząć odczuwać radość życia; trudny temat – radość; w jaki sposób odzyskać radość życia?
Na hasło „radość życia” każda z wyszukiwarek internetowych gotowa jest nam dziś podsunąć ponad trzydzieści tysięcy stron. Wyżej przytoczone tytuły to tylko kilka wersji nazwania tego samego ludzkiego pragnienia. Bo choć sugerują różne perspektywy spojrzenia na temat radości, to jednoznacznie nawiązują do życia, które jest jedyną przestrzenią weryfikacji tego, co należałoby nazwać po prostu „szczęściem”. Próbuje się je umieścić w globalnym, a nawet bliżej nieokreślonym światopoglądowo systemie klasyfikacji handlu, choć coraz większa grupa samodzielnie myślących ludzi (paradoksalnie chodzi o opornych wobec manipulacji ewangelicznych prostaczków) dochodzi do wniosku, że nie odnajdzie się go w łatwo i ogólnodostępnych sieciach handlowych. Gdybyśmy jednak przekornie próbowali je w tej nomenklaturze zaopiniować należałoby powiedzieć, że szczęście – określane też radością życia – jest jednym z wysoko cenionych i poszukiwanych na globalnym rynku towarów.
Rynek rządzi się swoimi prawami. Jego równowaga regulowana jest przede wszystkim ilością dobra, którą określa się w terminach podaży i popytu. Im tańszy jest produkt, który w opinii producenta gwarantuje klientowi radość – a w prostej linii prowadzi do szczęścia – tym bardziej wzrasta na niego popyt. A ponieważ doświadczenie bardzo szybko weryfikuje prawdziwość reklamowanego produktu, następny gotowy jest do wejścia na rynek w takim tempie, aby zaskoczyć klienta swą nowością oraz atrakcyjnością, odbierając mu tym samym czas i możliwość spokojnej refleksji, która winna pojawić się po naturalnym w takiej sytuacji odczuciu rozczarowania.
Szczerze powiedziawszy, im dłużej żyję, tym bardziej dziwię się temu, że pomimo setek lat demaskowania tego, co należałoby nazwać iluzją ludzkiego szczęścia, ludzie ciągle się jej poddają. Fakt ten zdaje się potwierdzać prawdę, że człowiek uczy się na błędach. Nie ulega wątpliwości, że jest to dość pocieszające, zwłaszcza kiedy dla odnalezienia głębokiej radości życia podpatrujemy świętych. Niewielu wśród nich takich, którzy odnaleźli ją szybko. Wielu zaś tych, którzy posunęli się do heroizmu prawdy – prawdy o samym sobie odkrywanej w świetle prawdy o Bogu, co okazało się najpewniejszą, choć niełatwą drogą do radości życia.
Teresa od Jezusa, patrząc na swą przeszłość z perspektywy 50 lat, wyznała: „Została we mnie prawda o tej boskiej Prawdzie (…) odciśnięta [we mnie] (…). Zrozumiałam, czym jest chodzenie duszy w prawdzie przed samą Prawdą (…). Prawda, o której mówię, sama pozwoliła mi się zrozumieć, sama w sobie jest Prawdą, nie ma początku ani końca. Wszystkie inne prawdy zależą od tej, jak wszystkie inne miłości od tej miłości, a wszystkie inne wielkości od tej Wielkości…” (Ż 40:3-4).
To właśnie ta Prawda, której ziarna zostały w Teresie zasiane jeszcze we wczesnym dzieciństwie, stała się jedynym i jak się okazuje również stałym oraz bezpiecznym punktem odniesienia w momencie konfrontacji z każdą inną prawdą, bądź też półprawdą, z jaką przyszło jej się mierzyć. Z czasem Prawda pełniła niejako rolę latarni morskiej, której światła wypatrywała w momentach, gdy nieopatrznie, bądź też ze zwykłej ciekawości zbaczała z właściwej trasy. Światło tej latarni było na tyle jasne, że nie mogła jej pomylić z żadnym innym, a zatem, jeśli czasem nie podążała w jej kierunku to tylko dlatego, że nie chciała. Tylko odwaga stanięcia w prawdzie wobec Prawdy pozwoliła jej na to, by w kluczowym momencie życia przyznać, że pozwoliła się zniewolić kłamstwu i karmiła płytką radością, która jedynie pogłębiała jej smutek. Wyznaje: „Spośród dwudziestu ośmiu lat od kiedy zaczęłam modlitwę, ponad osiemnaście przeżyłam w walce i w sporze o to, by podtrzymywać bliską relację zarówno z Bogiem, jak i ze światem”
(Ż 8:2), „z jednej strony wzywał mnie Bóg, z drugiej – szłam za światem” (Ż 7:17). „Mogę powiedzieć, że jest to jedno z najcięższych sposobów życia, jaki w moim odczuciu można sobie wyobrazić. Ani nie cieszyłam się Bogiem, ani nie odczuwałam radości w świecie. Kiedy radowałam się światem i przypominałam sobie, ile byłam winna Bogu, odczuwałam smutek. Kiedy [zaś] byłam z Bogiem, nie dawały mi spokoju moje skłonności światowe. Ta walka jest tak ciężka, że nie wiem, jak ją mogłam wytrzymać przez miesiąc – co dopiero tyle lat” (Ż 8:2).
Już od wczesnego dzieciństwa Teresa czerpała radość ze spotkania z drugim. O najbliższych napisała: „Wszystkich bardzo kochałam, a oni mnie” (Ż 1:4). Podobnie wspomina pobyt w klasztorze Augustianek: „Wszystkie [mieszkanki] były zadowolone z mojej obecności (…), byłam bardzo kochana” (Ż 1:3). Naturalna wrażliwość Teresy i otwartość na drugiego czyniły ją jednak „niebezpiecznie bliską” wobec każdego, kto pojawiał się na jej drodze. „Niebezpiecznie”, ponieważ te spotkania przez długi czas jej życia obarczone były ryzykiem zależności emocjonalnej, któ ra fałszowała prawdziwe doświadczenie radości. Napisała: „Miałam wielką wadę, która pociągnęła za sobą ogromne szkody. Polegała ona na tym, że kiedy zaczynałam rozumieć, iż jakaś osoba skłaniała się ku mnie, i było to dla mnie przyjemne, tak bardzo mnie to ujmowało, że moja pamięć ogromnie się przywiązywała do tej osoby i ciągle o niej myślałam. Nie było w tym chęci, by obrazić Boga, ale cieszyłam się, widząc tę osobę, myśląc o niej i o dobru, które w niej widziałam. Była to [dla mnie] rzecz bardzo szkodliwa, bo sprowadzała mą duszę na manowce” (Ż 37:4). Potrzeba było wielu lat, aby mogła stwierdzić: „Teraz jasno rozumiem, że wszyscy są jak patyki suchego rozmarynu (…), które łamią się pod ciężarem przeciwności czy też obmowy” (SD 3:1).
Zdawać by się mogło, że wybór życia zakonnego powinien rozwiązać ten wewnętrzny terezjański konflikt. Religijność epoki, w której życie duchowe oparte na żywej relacji z Bogiem było wysoce podejrzane, i które próbowano zamknąć w bezpiecznych formach zewnętrznych, frustrowało w niej jednak głębokie pragnienie relacji. Cała natura Teresy, kobiety bardzo ludzkiej, niezdolnej do życia pojęciami i poruszania się w abstrakcyjnym świecie, wołała o realną, fizyczną i żywą obecność osoby. I na to właśnie pragnienie odpowiedział Ten, który nie czekał na nic innego, tylko na to, aby była w niej jakakolwiek dyspozycyjność (por. Ż 9:9). Wyznała: „Zdaje się, że nie czekałeś na nic innego, tylko na to, aby była we mnie wola i gotowość, by otrzymać [Twoje dary]” (Ż 19:7).
Bóg ujawnił się w życiu Teresy jako absolutny protagonista relacji. Chciał się dać poznać, więc odkrywa swoją obecność, aktywując tym samym i przyspieszając jej dyspozycyjność. On również pragnął, by Teresa chciała Go przyjąć. Jego obecność konkretyzuje się w Osobie i człowieczeństwie Jezusa Chrystusa. Teresa wspomina: „Chodził zawsze obok mnie (…), był zawsze po prawej stronie (…), był świadkiem wszystkiego, co robiłam” (Ż 27:2); „Wydaje się, że mnie nie odstępował” (Ż 38:3). Co więcej, wyznaje, że w chwilach jej największego, zamierzonego rozproszenia, wykazywał się jeszcze większym wysiłkiem, by obdarzyć ją łaską i w ten sposób jeszcze mocniej zaznaczyć swą obecność (por. Ż 24:2). Napisała: „Kiedy Go widziałam jako Tego, z którym prowadziłam tak nieprzerwaną rozmowę, o wiele bardziej rosła we mnie miłość do Niego i zaufanie” (Ż 37:5-6).
Żywa obecność Boga – Człowieka, przez którego czuje się kochana w całej swej prawdzie, rodzi w Teresie coraz większą radość, a równocześnie uruchamia w niej proces oddalania się od tego wszystkiego, co daje jej radość połowiczną i bardzo nietrwałą. Nie jest taką, jaką jest wobec siebie czy też wobec innych. Jest taką, jaką jest wobec Boga. To jest jej prawda. Stąd w pierwszych wskazówkach dotyczących modlitwy ukierunkowuje innych na obecność Drugiego. Pisze: „[Człowiek] może sobie wyobrazić siebie w obecności Chrystusa i przyzwyczajać się do tego, by rozkochać się bardzo w Jego świętym człowieczeństwie, nosić je zawsze ze sobą i rozmawiać z Nim. [Może] prosić Go w swych potrzebach i skarżyć się przed Nim w trudnościach, cieszyć się z Nim w chwilach radości i nie zapominać o Nim z ich powodu. [To wszystko] nie starając się o ułożone modlitwy, ale [może to czynić] słowami, które zgodne są z jej pragnieniami i potrzebą” (Ż 12:2).
To właśnie prawda staje się dla Teresy najpewniejszą drogą do doświadczenia głębokiej, chrześcijańskiej radości. Stąd z właściwą sobie kategorycznością napisała: „Wolałabym, aby osoba, która [wchodząc na drogę modlitwy] nie zaczyna od prawdy, w ogóle [na nią] nie wchodziła” (Ż 13:16).