Przypominam sobie świadectwo pewnego mężczyzny z naszej parafii w Berdyczowie. Opowiadał o swojej drodze do Boga. Dwa lata temu przyszedł w grudniowy poranek zbyt wcześnie do swojego biura. Była godzina 6.30, ciemno. Wyglądnął przez okno. Zobaczył, że w kierunku sąsiadującego z budynkiem biura kościoła zmierzają ludzie. Pojedynczo, w małych grupach, także dzieci. Dostrzegł w dłoni dziecka kolorowy lampion. Zaintrygowany, wyszedł na zewnątrz, poszedł razem z innymi, wszedł do kościoła, ujrzał wnętrze wypełnione ludźmi o tak wczesnej porze przed cudownym obrazem Matki Boskiej Berdyczowskiej. Został. Nie opuścił ani jednego dnia rorat, zapisał się na katechezy dla dorosłych, zaczął się regularnie modlić. Duchowe życie zaczyna się wcześniej, niż sobie to uświadamiamy. Kiedy jakieś wrażenie wydobywa na wierzch to, co długo w sobie tłumiliśmy, zastanawiamy się, dlaczego tyle czasu zmarnowaliśmy, nie idąc za wewnętrznym głosem. Odpowiedź może być bardzo prosta: głos ten brzmiał cicho, niewyraźnie. Przebijał się na ułamki sekund pośród gwaru różnych spraw. Nie przypuszczaliśmy, że poczucie bezsensu, które ogarnia stopniowo wszystkie ważne kiedyś dziedziny naszego życia bierze się właśnie z braku kontaktu ze swoim wnętrzem. Każdy z nas, gdy zajrzy na pierwsze stronice Pieśni duchowej św. Jana od Krzyża, może zobaczyć siebie pod postacią stęsknionej Oblubienicy z pierwszej strofy poematu:
Gdzie się ukryłeś,
Umiłowany, i mnieś wśród jęków zostawił?
Uciekłeś jak jeleń,
Gdyś mnie wpierw zranił;
Biegłam za Tobą z płaczem,
a Tyś się oddalił.
Ukazana jest tu sytuacja człowieka, który zapomniał albo „przyzwyczaił się” do Boga. Sytuację tę święty mistyk ukazuje przy pomocy obrazu oblubieńczego, w którym głos Oblubienicy-duszy zaczyna wołać natarczywie, gdy nie znajduje u swego boku Ukochanego.
Czytaj dalej w najnowszym numerze “Głosu Karmelu”